2014 |
|||||||||||
O płycie na stronie Polskiego Radia:::TUTAJ O płycie w Gazecie Prawnej ::: TUTAJ |
|||||||||||
2014 - wspólnie z Requiem Records wydajemy płytę "Monady". Pomógł nam też instrumentalnie Marek Podlecki. |
|||||||||||
Film zrealizował Piotr Modliński. Piotrze, Wielkie Dzięki! |
|||||||||||
Trailer Requiem Records zapowiadający naszą płytę. |
|||||||||||
Ponizej zdjęcia z sesji nagraniowych |
|||||||||||
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||
24 października w Tomaszowie Mazowieckim połączyliśmy nasze muzyczne fanaberie z poezją Piotra Gajdy. |
|||||||||||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||
Piotrków Trybunalski - w piatek, 13
czerwca, gościliśmy na zaproszenie Ośrodka Działań
Artystycznych oraz Miejskiej Biblioteki
Publicznej w Kościele Ewangelicko-Augsburskim. |
|||||||||||||||||||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||
Pierwsza koncertowa prezentacja materiału z płyty "Monady" 2 maja, "Między słowami", Rabka-Zdrój. Wielkie podziękowania dla Kasi i Macka. |
|||||||||||||||||||||||||||||||||
W samym środku długiego weekendu majowego odbył się w Rabce-Zdroju koncert zespołu pathMAN w składzie: Piotr Kolecki, Marek Leszczyński oraz Marek Podlecki. Dwóch pierwszych muzyków tworzyło niegdyś trzon legendarnej grupy Teatr Dźwięku ATMAN, działającej w latach 1976-1998. To niezwykłe, muzyczne spotkanie było poświęcone nowej płycie zespołu pt. „Monady”, wydanej wspólnie z oficyną Requiem Records, od lat zajmującej się promocją muzyki ambientalnej, elektronicznej i industrialnej. Na płycie, oprócz wymienionych wcześniej artystów można usłyszeć także Aleksandrę Grudę (flet poprzeczny) oraz Jakuba Pieczyńskiego (perkusja, udu, instrumenty perkusyjne). Osoby, które choć raz miały okazję zobaczyć i wysłuchać występu zespołu pathMAN, wiedzą, że jest on daleki od standardowego koncertu. Jest to raczej muzyczne widowisko, przenoszące słuchacza w jakąś nieznaną krainę, złożoną z wysokich, niebezpiecznych gór i spokojnych, cichych dolin, których obraz przywołują dźwięki, czasem melancholijne, a czasem tworzące niezwykłe napięcie. Tak było i tym razem. Muzycy zabrali widownię w podróż po „Monadach”. Wystąpienia publiczne mają jednak to do siebie, że uchylają rąbka tajemnicy, dlatego też mieliśmy możliwość podejrzeć jak te niesamowite dźwięki powstają. Zespół w swojej twórczości sięga po liczne instrumenty, niektóre rzadko spotykane, czasem własnoręcznie skonstruowane, bądź wydobywa z tych „klasycznych” oryginalne brzmienie, poprzez niestandardowy sposób grania. W czasie występu mogliśmy usłyszeć przewodnie dźwięki cymbałów, których wirtuozem jest Marek Leszczyński, gitary, gitary basowej oraz trąbki, zapętlanych elektronicznie przez Piotra Koleckiego, a także bębny, gong i misy tybetańskie pod ręką Marka Podleckiego. To wszystko uzupełniały tak niesamowite instrumenty jak tank-drum (wykonany z butli po gazie), udu, tschang, cytra, kantele, a nawet kamienie pocierane o siebie lub wysypywane na metalowy talerz. Między brzmieniem instrumentów wplatał się także głos muzyków - opowieść w tajemniczym języku, szepty, zawołania. Marek Leszczyński oraz Piotr Kolecki na zakończenie spotkania postanowili zdradzić jeszcze więcej ze swojej twórczości, grając na bis kilku minutowy utwór (owoc nocy poprzedzającej koncert), który jest początkiem pracy nad kolejną płytą. Mając na uwadze wpis na okładce „Monad”, mówiący o tym, że inspiracją dla muzyki pathMANA jest publiczność, mam nadzieję, że spotkanie w Między Słowami także przyniesie jakąś nową melodię. Tekst Basia H. |
|
||
29 sierpnia 2015 - Zakopane - koncert na zakończenie festiwalu "HASARAPASA". Koncert ilustrowany animacją zdjęć prac Władysława Hasiora. W programie utwory z płyty MONAY oraz kompozycje premierowe, z materiału na nową płyte. Organizatorami są Włodzimierz Kiniorski i Grzegorz Werner. |
||
30 maja 2015 - teatr "Rabcio" |
||
DŹWIĘK Należy do tajemnych zjawisk Wszechświata. I choć jego fizyczność (rozchodzenie się fal akustycznych o różnych częstotliwościach w środowisku sprężystym) poznaliśmy stosunkowo dobrze, nadal zagadką pozostaje jego wpływ na otaczający nas świat - w szczególności na psychikę człowieka. Z łatwością każdy z nas rozpoznaje dźwięki lub harmonię dźwięków miłych dla ucha, „przychylnych” nam, relaksujących, jak np. muzykę (choć słowo to coraz częściej pozostaje w sprzeczności ze swym pierwotnym znaczeniem ), jak i dźwięki „nieprzychylne” naszej psychice, wywołujące niepokój, podrażnienie. Znamy też dźwięki „groźne”, ostrzegające nas przed niebezpieczeństwem (grzmot pioruna). Idąc na koncert grupy „Pathman” ( 30.05.2015 Teatr „Rabcio” ), będącej kontynuacją „Atmana”, uczucia miałem mieszane; z jednej strony „Atmana” pamiętałem jako grupę profesjonalnych muzyków, z drugiej muzyka jaką tworzyli wyróżniała się specyficznym, „dalekowschodnim” brzmieniem, jakże odmiennym od tradycji muzycznej Europejczyka, i .. co tu ukrywać – nie zawsze się z nią komunikowałem. Zapewne nie byłem w tym odosobniony, choć miałem świadomość dlaczego tak się dzieje; otóż mieszkańcy Wschodu mają bardziej niż my rozwinięty „słuch muzyczny”. Ich percepcja spokojnie „konsumuje” dźwięki, które dla nas są fałszywe. Stąd bogatsza jest skala dźwięków, jakich używają, także odmienny zestaw instrumentów. Nie usprawiedliwiając się tym wtrętem, dodam, że żaden grzmot nie przestrzegł mnie przed czyhającym na mnie niebezpieczeństwem; do sali wszedłem pewnym krokiem, nie oczekując większych niespodzianek. Zawsze ceniłem muzyczne poszukiwania Piotra Koleckiego i wartości kreowane przez cały zespół - więcej – umiałem przecedzić je przez „muzyczne sito”, i oddzielić od „muzykantów”, niby to poszukujących nowych konwencji muzycznych, niby „bawiących” się dźwiękiem i elektroniką - de facto – mało mających do zaoferowania, lub prościej – aroganckiego beztalencia muzycznego, zaśmiecających małżowiny uszne słuchaczy. Zatem, pomimo bezsprzecznych walorów o których powyżej wspomniałem, bardziej obyty z muzyką klasyczną i jazzem, nie potrafiłem skomunikować się w pełni z muzyką, jaką tworzyli. Nie wzbudzały we mnie większych emocji piszczałki, basy, stickbasy, drumle, sanzy, angklungi, tankdrumy, fidole, gongi, tybetańskie, Konga, misy "gadające bawoły", dzwonki, blachy, kamienie, patyki . To nie był świat „moich dźwięków”, mojej harmonii. Tak, czy inaczej, poszedłem na koncert. Bo lubię Piotrka, bo zostałem przez niego osobiście zaproszony i ciekaw też byłem, czy zespół „rozwinął skrzydła”, a jeśli już, to w jaką poszybował stronę. Dodatkową zachętą była dla mnie informacja, że koncert ma być połączony z animacyjnymi ilustracjami prac Władysława Hasiora wyświetlanymi na ekranie. I stało się. Bóg łaskaw, diabeł przyspał. Nie przepłoszył mnie żaden grzmot, żadne uderzenie pioruna; gdy wszedłem na salę światła już były przygaszone, Piotr kończył prelekcję. Koncert rozpoczął się krótką prezentacją nie tyle możliwości muzyków, co poszczególnych dźwięków niektórych z wymienionych powyżej instrumentów. „OK.” - pomyślałem - „Nie w takich bywało się opałach.” Ale już po chwili zaczęło dziać się coś bardzo dziwnego; instrumenty zaczęły „śpiewać” własnym głosem, z początku nostalgicznie monotonnym, lecz już po chwili, poszczególne dźwięki zaczęły łączyć się w niewielkie grupki i jak wystraszone po burzy ptaki w koronie drzewa przywoływały siebie nawzajem, budując harmonię coraz śmielej i śmielej; w narastającym upojeniu zdyscyplinowanej rytmiki, w barwie dźwięków, która wewnętrzną energią stymulowała coraz intensywniejsze falowanie, w natężeniu tej barwy – rzec by można - w koloraturze „symfonii”, gdzieś z krańców Wszechświata zaczęły wyłaniać się zdeformowane figury, rzeźby, instalacje Hasiora, które w rytm tej muzyki zaczęły jakby „płynąć” na ekranie rozszerzając i zwężając na przemian swoje kubistyczne czy surrealistyczne deformacje i - wbrew prawu entropii - rozpaczliwie poszukując tożsamości nadanej im przez artystę. Efekt powalający. I nie było to wyłącznie moje, subiektywne odczucie. Oniemiała, jakby nikogo na niej nie było „milcząca sala” - uczestnicy tego misterium, oczarowani, wtłoczeni w ławy jakąś niewidoczną siłą, niby pasażerowie kosmicznej fregaty podążali wraz z dźwiękiem i obrazem w nieznaną sobie przestrzeń; w kadencję akordów stymulowanych nostalgicznym saksofonem, cymbałami, drumlą i gitarą - w przestrzeń ściśle wyznaczoną muzycznym tempem, z codą na szczycie fraz, i delikatną, jakby zrodzoną z echa tej cody wokalizą. Tak oto moc (a może tylko cząstka mocy?) - tajemnicy Boga, kosmosu, istnienia, została przywołana dźwiękiem. Dźwiękiem certyfikowanym maestrią wykonawców; skromnych na scenie, prawie niewidocznych, porozumiewających się między sobą tajemnymi znakami - kiwnięciem głową, spojrzeniem, jak gdyby byli zawstydzeni swoją tu obecnością, jakby nie ich zasługą była ta międzygalaktyczna podróż. Non plus ultra ! Wyszedłem „ubezwłasnowolniony” i zawstydzony. Nie tylko tym, że nie doceniłem potęgi nieznanych mi instrumentów, że wcześniej nie dostrzegłem mocy ukrytego w nich dźwięku. Karciłem siebie za pyszałkowatość i butę. Za bezzasadność sądów i przekonań. Paląc papierosa przed teatrem myślałem o uwarunkowaniach kulturowych i tym, co je kształtuje. I o tym, ile trudu, samoświadomości, dobrej woli trzeba, aby wyzwolić się z uprzedzeń i ograniczeń, kiedyś tam nabytych, nie wiadomo kiedy i gdzie. Tak. Wyszedłem bogatszy. Bogatszy i bardziej pokorny. Choć burzy z piorunami nie było - o czym wspomniałem na początku. Artur Ilgner
|
||
Uczestniczymy w wydarzeniu, jakim było wydanie "Miniatur"
Eugeniusza Rudnika przez Requiem Records.
:::START |